W naszej rodzinie jest choroba Hashimoto.
Choroba autoimmunizacyjna, psychosmatyczna. Mówi się o niej, że nieuleczalna… Krótko mówiąc – układ odpornościowy nieco sfiksował i nie działa tak jak trzeba. Atakuje własne tkanki. Osoba chora, oprócz szeregu innych objawów, bardzo często się przeziębia. Właściwie zdrowieje na krótką chwilę, żeby za chwilę znowu coś złapać. Historia się ciągle powtarza.
I co? Kolejny antybiotyk?
Średnio zadowalające rozwiązanie.
Kilka lat temu, żeby nie podawać dzieciom antybiotyku, często decydowałam się na takie białe, niewinnie wyglądające tabletki wspomagające odporność. Ten lek obecnie jest dostępny bez recepty i reklamowany jako przeciwwirusowy o działaniu immunostymulującym, pobudzającym odpowiedź układu immunologicznego… Teraz wiem, że był to strzał w kolano. Przeżyłam wstrząs, jak od pewnego lekarza dowiedziałam się, że ten lek na świecie ma wątpliwą reputację. Niektóre kraje już go wycofały z obrotu. A z całą pewnością nie powinny go zażywać osoby z chorobami autoimmunologicznymi ani te, które w wywiadzie mają takowe (?!).
Nie dziwi Was zapewne, że jestem wielką fanką naturalnych metod wspierania odporności.
Co mam na myśli?
1. Dieta jak najmniej przetworzona, bez chemicznych dodatków z dużą ilością zieleniny.
2. Sen, ruch, słońce, świeże powietrze, hartowanie i uziemianie.
3. Naturalne suplementy / odżywki (okresowo):
– miód;
– pierzga;
– propolis;
– kombucza;
– witamina D + K2, witamina C i magnez (to może nie całkiem naturalne, ale czasem trzeba);
– zioła.
Do trwającej teraz epidemii koronawirusa staram się podchodzić spokojnie, ale nie lekceważąco.
Hashimoto świadczy o tym, że w naszym układzie immunologicznym jest już porządnie namieszane. Jak to się ma do spodziewanego kontaktu z nowym koronawirusem?
Wyszłam z założenia, że odrobina zapobiegliwości nie zaszkodzi. Zaczęłam szukać i trafiłam na tekst dotyczący COVID-19 – list Stephena Buhnera.
Autor podaje nazwy wielu ziół i sposób ich działania, ale moją szczególną uwagę zwróciła mieszanka o nazwie Shuanghuanglian. Według Stephena Buhnera jest to preparat, który stosowano z dobrym rezultatem w początkowej fazie epidemii SARS w Chinach.
Ponieważ autor podał skład i proporcje tej ziołowej mieszanki sprawdziłam po kolei, co o tych ziołach napisał doktor Henryk Różański. Jak się okazało, same dobre rzeczy.
Zdecydowałam się na kupno tego preparatu, ale znalazłam go tylko w jednym sklepie internetowym i… był niedostępny…
Żeby go zdobyć, musiałam bardziej się wysilić – zrobić mieszankę w warunkach domowych.
Surowiec zakupiłam w trzech sklepach internetowych.
Użyłam:
– owocu forsycji zwisłej (znalazłam tylko w formie ekstraktu 5:1) – 120 g;
– kwiatu wiciokrzewu japońskiego – 300 g;
– korzenia tarczycy bajkalskiej – 300 g.
Wiciokrzew i tarczycę zmieliłam w młynku do kawy (czynność rozłożyłam na raty, żeby nie zamęczyć urządzenia), dodałam forsycję, wymieszałam i przełożyłam do słoików. I od tej chwili stosujemy profilaktycznie.
Sposób użycia:
1 łyżeczkę mieszanki zalewam ok. 100 ml wrzątku, parzę pod przykryciem 10-15 minut (porcja dla osoby dorosłej, nasz dwunastolatek dostaje połowę). Napar wypijamy ciepły wraz z osadem.
Nie powiem, że to pyszne, ale da się wypić. Nawet młody daje radę 🙂
UWAGA!
Nie jestem zielarką i stosuję te zioła na własną odpowiedzialność w oparciu o dostępną literaturę.