W dzisiejszych czasach pozyskiwanie dobrej jakości pożywienia przypomina walkę o ogień.
W przeciętnym sklepie spożywczym praktycznie nie ma jedzenia tylko masa udających go substytutów…
Czy jest sens tak się męczyć? Czytać te zawiłe opisy na etykietach… Taka odrobinka barwniczków i konserwantków to może nie zaszkodzi? A może całkiem się poddać? Przecież wszyscy tak jedzą.
Jeżeli w Twoim domu jest choroba przewlekła (uciążliwa, stresująca, leczona już na wiele sposobów, które nie przynoszą trwałych rezultatów), wypada przyjrzeć się jakości pożywienia. Nie ma wyjścia – trzeba iść na polowanie 😉
Wiadomo, że czynników, które są posądzane o wywoływanie chorób przewlekłych jest wiele, a złej jakości żywność nie jest jedynym. Ale! Według mnie to punkt pierwszy na liście proponowanych zmian w stylu życia.
Dlaczego?
Bo to krok milowy w powrocie do zdrowia, który dość łatwo zrobić i który może przynieść spektakularne rezultaty.
Przykład?
Wyeliminowanie z diety chemicznych dodatków do żywności może „wyłączyć” alergię na pleśnie i roztocze kurzu domowego w dwa tygodnie.
Skąd to wiem?
Przetestowałam na własnym dziecku. Objawy zniknęły całkowicie (oczywiście tylko do czasu, kiedy mały „nielegalnie” wszedł w posiadanie sklepowych słodkości).
Rozmawiam z ludźmi. Prawie wszystkim wydaje się, że etykiety produktów to czarna magia. Jeżeli Ty myślisz inaczej, jesteś absolutnym wyjątkiem.
Tymczasem okazuje się, że czytanie etykiet jest umiejętnością na wagę życia lub śmierci.
I niestety, to nie żart… Od tego trzeba zacząć i wybierać produkty najlepszej jakości na jaką Cię stać. Warto nie umrzeć z głodu… 😉 do czasu kiedy nauczysz się pozyskiwać i przetwarzać żywność we własnym zakresie.
Na początku mojej przygody również wiedziałam wielkie NIC. Tylko tyle, że odżywianie powinno być „prawidłowe”, ale co to oznacza – już nie? A moje dzieci wciąż chorowały…
Szukałam wszędzie. Ryłam w Internecie z determinacją kreta urzędującego pod wypielęgnowanym trawnikiem. I szłam do przodu. Krok po kroku. Od słowa do słowa.
Tych zapisanych słów było tak wiele, że czasem się gubiłam…
Dlatego może i Tobie przyda się lista lektur, które będą drogowskazami na drodze ku zrozumieniu o co chodzi w tym „zdrowym odżywianiu”?
To tylko kilka książek, które wydały mi się najbardziej wartościowe i praktyczne:
1. „Zamień chemię na jedzenie” Julity Bator – podstawa podstaw. Mam nieustającą wdzięczność dla Autorki za tę publikację – bardzo praktyczną i prostą w obsłudze. I… napisaną w ludzkim języku 😉
2. „Dzika fermentacja” Sandor Ellix Katz – wyleczy Cię z bania się wirusów, grzybów i innych patogenów. To przewodnik, jak zaprzyjaźnić się z mikrobami. I zakładam, że będzie to przyjaźń do grobowej deski.
3. „Zdrowe dzieci” tom I i II Ewy Gieruli – szkoda, że tak późno… Musiałam przeczytać wiele książek, skończyć wiele kursów / studiów, żeby się dowiedzieć tego co jest w tym jednym kompendium wiedzy. Sama esencja. Nie powiem, że jest to łatwa lektura dla zwykłego zjadacza chleba, ale czego się nie robi, żeby dzieci były zdrowe.
„Żywność a zdrowie człowieka” Ewy Gieruli – książka otwierająca umysł. Bardzo przyjemnie się ją czyta. Żałuję, że nie jest lekturą obowiązkową na lekcjach biologii w szkołach średnich… Myślę, że dzięki temu młode pokolenie byłoby zdrowsze.
Przy okazji polecam również stronę, którą prowadzi Pani Ewa: https://zdrowedzieci.org.pl/
A w ramach ciekawostki:
1. „Kuchnia i medycyna” prof. Juliana Aleksandrowicza i Ireny Gumowskiej – byłam w szoku, że książka wydana prawie 40 lat temu zawiera treści, które współcześni ludzie muszą odkrywać na nowo…
2. „Tajemnice zdrowia plemienia Hunzów” Renee Taylor – wychodzi na to, że naprawdę jesteśmy tym co jemy… I pijemy… Choć chyba ostatnio o tym zapomnieliśmy…