Szczerze, to nic do żab nie mam i tym bardziej nie zamierzam żadnej ugotować. Potrzebuję jej tylko na chwilę jako swego rodzaju rekwizytu.
Wiele lat temu odkryłam, że sama jestem tą przysłowiową „ugotowaną żabą”.
Zanim to się jednak stało, żyłam w jakimś dziwnym pędzie nie wiadomo po co i dokąd. Ciągle coś musiałam. Wydawało mi się, że mam wolną wolę, ale byłam w pewien sposób zaprogramowana. No i oczywiście, że tego nie zauważałam.
Wtedy wydawało mi się, że przepisy prawa są tak skonstruowane, że chronią mnie jako konsumenta. Czułam się bezpiecznie pod tym względem. Rozumiałam, że nadmiar słodyczy jest niezdrowy, lepiej nie jeść za dużo tłustego mięsa, pić trzeba odpowiednie ilości wody…
Ale na pewno nie zastanawiałam się ile sera jest w żółtym serze, albo ile soku w soku, albo mięsa w mięsie.
I tak to w życiu bywa, że czasem musi się wydarzyć coś nagłego, co spowoduje, że się zatrzymamy, rozejrzymy i zobaczymy, że coś tu jest nie tak. Jeszcze nie wiemy co, ale na pewno coś tu nie działa jak trzeba.
I czasem jest to choroba.
U mnie – choroba dziecka. Nie było konkretnej diagnozy ale było konkretne dziecko. MOJE dziecko. To trochę jak walnięcie głową o beton. Szok. Paniczny strach o maleńkie życie. Bezsilność.
W mojej głowie zaczęło się gorączkowe poszukiwanie rozwiązań. Lekarze zasugerowali, że choroby maleństwa mogą mieć związek z odżywianiem. Dla mnie wtedy to oznaczało wszystko i nic. Okazało się ostatecznie, że był to początek mojej drogi do zawodu dietetyka.
Wtedy właśnie zaczęłam kojarzyć fakty. Śledztwo doprowadziło mnie nie, jak się spodziewałam, do konkretnych alergenów (np. uczulenie na truskawki, cytrusy, mleko), ale do otaczającej nas CHEMII.
Co mam na myśli wrzucając wszystko do jednego worka o nazwie „chemia”?
Są to przede wszystkim:
1. Jedzenie.
2. Kosmetyki.
3. Środki czystości.
W teorii niby wszyscy wszystko wiedzą. Że etykiety trzeba czytać, że mądrze wybierać… I co z tego, że to wiedzą, jak zastosować często nie chcą. Bo za trudno, bo za drogo.
Niektórzy może i by nawet chcieli, ale uważają, że na etykiecie produktu zawarta jest wiedza tajemna, zarezerwowana tylko dla tęgich mózgów, największych tego świata. A to tak nie jest. Nie musimy wiedzieć, za co odpowiada każdy składnik – wystarczy zapamiętać, że potencjalnie może zaszkodzić.
Żabę, zmiennocieplnego płaza, stosunkowo łatwo ugotować. Ale czemu nas, ludzi z definicji myślących, tak łatwo zmanipulować? Próbujemy wziąć rozwód z naturą. Nie dziwi nas zupa z proszku, mleko z tubki, lekarstwo w postaci lizaka. Byle szybko, byle do przodu.
Otóż, gdyby na rynek nagle, jednorazowo, wprowadzono tak ogromne ilości chemicznych dodatków do żywności jakie mamy w tej chwili, ludzie po pierwsze od razu i definitywnie skojarzyliby, że te wszystkie biegunki, katary, kaszle i inne choroby (w tym otyłość i nowotwory) mają z tym związek, a po drugie: zrobiliby taki raban, że się w głowie nie mieści.
Dlaczego więc dziś, kiedy w sklepach mamy takie chemiczne „bogactwo”, nie protestujemy, nie krzyczymy, tylko kupujemy… Konsumujemy sami i dajemy naszym dzieciom? Używamy chemicznych kosmetyków, sprzątamy dom niechcący podtruwając rodzinę… A tych co są bardziej świadomi posądzamy o wielką przesadę, żeby nie powiedzieć: dziwactwo?
Bo jesteśmy jak te żaby w trakcie procesu podgrzewania. Jest nam milutko i cieplutko, nie trzeba się za bardzo wysilać. Nie widzimy związku przyczynowo-skutkowego. Szkoda, że musi wydarzyć się coś naprawdę wstrząsającego, żebyśmy spróbowali z tego garnka wyskoczyć – póki jeszcze czas…
Przypomnę, o co chodzi z tą „ugotowaną żabą”?
Pozwólcie, że posłużę się bardzo wymownym cytatem, pochodzącym z książki Moje dwie głowy autorstwa Mai Friedrich:
Znasz eksperyment z “ugotowaną żabą”? Nie, nie chodzi o żabie udka, lecz o coś znacznie bardziej poważnego. Wyobraźmy sobie, że wkładamy żabę do garnka z gorącą wodą. Rezultat jest natychmiastowy i przewidywalny żaba wyskakuje, jak poczuje wysoką temperaturę wody. Z kolei wyobraźmy sobie, że włożyliśmy żabę do garnka wypełnionego wodą o temperaturze pokojowej. I w tym przypadku rezultat nie jest trudny do przewidzenia. Żaba, jak to żaba, najlepiej się czuje w wodzie… Ale to nie koniec naszego eksperymentu. Zaczynamy bardzo powoli podgrzewać wodę w garnku. Temperatura powoli wzrasta. Żabie jest coraz przyjemniej i cieplutko. Temperatura dalej powoli rośnie. Woda już osiągnęła temperaturę wrzenia, a żaba nie wyskoczyła! Jak wytłumaczyć to zjawisko? Otóż nie ma w tym nic zaskakującego, przyczyną ugotowania się żaby jest naturalna cecha zarówno zwierząt, jak i ludzi: nasz sposób widzenia świata jest nastawiony na postrzeganie gwałtownych zmian w otoczeniu. Nagła zmiana otoczenia? Atak drapieżnika? Szybka ucieczka! Tak zostaliśmy ukształtowani przez naturę. Jeśli natomiast procesy są nam odpowiednio stopniowane – nasza percepcja może ich nie odnotować w krytycznym momencie i… jesteśmy ugotowane. Teoria procesów subtelnych. Warto zapamiętać.
Ja już pozbyłam się chemii z domu. Przyznaję, że trochę to trwało i łatwo nie było…
A jak to wygląda u Ciebie? Ty i chemiczna żywność – czy to aby nie toksyczny związek? 😉