Historia pszczelarzenia w mojej rodzinie sięga kilku pokoleń i związana jest z rodziną Szczepańskich z Kolonii Bogdanów.
Mój pradziadek Antoni, sprawował pieczę nad kilkoma rodzinami pszczelimi.
Ule wyrabiał sam. Robił co do pszczelarza należało: doglądał, wybierał miód, zbierał roje wiszące brodami na gałęziach drzew, karmił pszczoły na zimę. Robił to z wielkim poświęceniem, ponieważ pszczoły przy miodobraniu żądliły tak, że często miał opuchnięte ręce i twarz. Przy pracy obserwowali go jego synowie: Antoni i Tadeusz.
Młody Antoni (mój dziadek) wychowywał się na co dzień obcując z pszczołami.
To on przejął rodzinną pasiekę i prowadził ją do śmierci. Pracował w wielkim poszanowaniu dla tych małych stworzeń. Wiedział jak się nimi zajmować bo wcześniej obserwował ojca, a potem wiedzę zdobywał z książek. Widziałem u niego „Gospodarkę pasieczną” – wiekopomne dzieło Wandy Ostrowkiej. Z zapałem sam konstruował drewniane ule. Z opowieści domowników wiem, że często już o piątej rano słychać było stukanie dobiegające z sutereny. Jego synowa Teresa, która zwykle pomagała w pasiece, została następczynią. Później pasją zaraził się jej mąż Zbigniew. Rodzinne tradycje zdecydował się kontynuować również Tadeusz (brat dziadka), który pasiekę założył będąc już na emeryturze.
Potem przyszedł czas na mnie – prawnuka Antoniego seniora.
Pomysł założenia pasieki długo kiełkował w mojej głowie i gdzieś tak koło 40-tki się zmaterializował. Zaczynając niewiele wiedziałem o pszczelarstwie. Ale przecież wspierała mnie Mariola (która wiedziała równie mało)…
Dominik